Zaczęło się niewinnie: nie dotarłam na spotkanie, na które bardzo chciałam dotrzeć.
- Szczęście wiąże się ze zdolnością planowania - mruknął Gruby Podręcznik, a ja (łoś) uwierzyłam i następne dwa dni zaplanowałam sobie jak nigdy. Moja praca od razu zachichotała radośnie, zatarła rączki i klawiaturę i dwa dni później nie dotarłam na następne spotkanie, na którym mi zależało.
Postanowiłam, że posprzątam w domu. Tak porządnie, wiosennie (wywołujemy wilka z lasu). Wrócę wcześniej z pracy, umyję okna, poodsuwam tapczany i ze śpiewem na ustach zatańczę z odkurzaczem. Od tego animuszu rozbolał mnie ząb i przez pół dnia zwijałam się na kanapie. Gratisowy katar dobił resztki entuzjazmu, a brud na oknach szczerzył się szyderczo. - Optymizm, przekonanie o panowaniu nad sytuacją oraz poczucie sensu wzmacniają odporność organizmu - podpowiedział Gruby Podręcznik.
Ok. Sens, sens, sens - myślałam, zagrzebując się w lekturach godnych "Efektu Lucyfera", czytając prokuratorskie raporty, akty oskarżenia i komunikaty o zaginionych i wmawiając sobie, że panuję nad sytuacją. Wtedy zadzwoniła N. - Z małą źle - powiedziała. - Potrzeba transfuzji i krwi.
- Aktywne radzenie sobie łagodzi lęk i stres - bąknął Gruby, więc zabrałam się do roboty.
Teraz oficjalnie oświadczam: każdą następną złą wiadomość ostentacyjnie zignoruję. Zen.
A Grubego mam ochotę wywalić za okno, ale mi glupio zadzierać z Panią z biblioteki.
Jakżeż przypomina mi to moje doświadczenia opisane w scence Morał...
OdpowiedzUsuńhttp://scenki.blogspot.com/2010/07/mora.html
Niczego nie powinno się przedsiębrać :)