środa, 15 grudnia 2010

Let the Force be with me

Co można przewieźć w bagażu podręcznym? Wiadomo: nic niebezpiecznego. Problem w tym, że niebezpieczne może być wszystko, od pasty do zębów po wsuwki do włosów. Swego czasu niebezpieczne były nawet klopsiki mielone, bo owinięte w aluminiową folię.

Prezent mikołajkowy dla Księżniczki niebezpieczny teoretycznie nie był - bo co złego można komu zrobić różowym pamiętniczkiem ze złotą kłódeczką i pierzastym długopisem? (Wiem, wiem, róż jest niebezpieczny, kiedy przekracza wartość krytyczną, ale tak samo niebezpieczny jest nawet twarożek, bo i nim można np. udusić pilota.) O pamiętniczek więc się nie bałam. Gorzej było z prezentem dla Gieniusza. Postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę.

Pierwsze światełko w tunelu pojawiło się, kiedy jedna ze stojących przede mną w kolejce do odprawy pań na sakramentalne: Płyny są? - odpowiedziała dumnie: Są! I zaczęła wyjmować:
- buteleczkę z wodą
- buteleczkę z kakao
- buteleczkę z wodą
- buteleczkę z mlekiem
- buteleczkę z wodą
- buteleczkę z żółtawym niewiadomoczym
- trzy buteleczki z wodą
- słoiczek z niezidentyfikowaną papką
- buteleczkę z wodą - itd.

Buteleczek było na oko ze 40, a pani - żeby udowodnić, że w żadnej z nich nie ma roztworu cyjanku - musiała upić łyk z każdej z nich. Po piętnastym takim łyku (papka) na jej twarzy zaczęło malować się szczere obrzydzenie, w tym czasie dziecko płakało, ludzie przytupywali z niecierpliwością nogami, a pracownik lotniska wyraźnie miał wszystkiego dość.

Następna była pani, która przez dobre 10 minut upierała się, że olbrzymi drewniany tłuczek w żadnym wypadku nie jest bronią tępą, nie przypomina kija bejsbolowego, więc dlaczego ona nie może go przewieźć, no dlaczego, ale dlaczego? Pracownik lotniska zaczynał mieć coraz bardziej nieobecne spojrzenie.

Kolejny pan przewoził wybielającą pastę do zębów. I nie mógł, absolutnie nie mógł tej pasty wyrzucić, nie ma mowy, bez pasty życia sobie nie wyobrażał, apokalipsa. Wszyscy oczekujący w kolejce aż przestali przytupywać, zaciekawieni: wyrzuci pastę czy zrezygnuje z lotu? Pracownik lotniska wyglądał, jakby miał rwać włosy z głowy. Światełko w tunelu było coraz większe.

Przyszła kolej na mnie. Pracownik prześwietlił bagaż i machnął ręką. Ułamek sekundy później zreflektował się jednak. - Co to jest? - spytał, mrużąc oczy i wpatrując się w mój bagaż.
- Eee - miałam nadzieję, że ominie mnie to pytanie.
- To takie długie, co to jest? - wpił we mnie podejrzliwe spojrzenie.
Wyprostowałam się dumnie i odpowiedziałam z godnością:
- Miecz świetlny Jedi, proszę pana.

Mina pracownika lotniska - bezcenna. :)

PS: Tak - zgłupiał do tego stopnia, że mnie z tym potencjalnie kosmicznym zagrożeniem wpuścił na pokład. Za co Gieniusz do dziś jest mu niezmiernie wdzięczny, rodzice Gieniusza jakby nieco mniej (bo miecz kwiczy).

6 komentarzy:

  1. Dwa słowa, moja droga: Jesteś Wielka :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Broń świetlna ostra nie jest :) Jest świetlna wszak :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ się uśmiałam. : D
    Taki miecz świetlny to fajna sprawa. Byłam kiedyś na takim koncercie Perfectu, na którym naszą ekipę najbardziej zainteresowało stoisko z watą cukrową oraz stoisko z mieczami świetlnymi, w które wszyscy się zaraz zaopatrzyliśmy i wyruszyliśmy na miasto siać strach i zniszczenie, urządzając bitwy i pojedynki na chodnikach. ; D

    OdpowiedzUsuń
  4. Strach i zniszczenie - otóż to : )
    A jeśli ktokolwiek miałby jakieś wątpliwości, to rozwiewam: plastikowy miecz świetlny jest w rękach kilkulatka bronią co najmniej tak samo niebezpieczną, jak zestaw noży rzeźnickich. Jeśli nie bardziej. ; )

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś mi winna: szklankę wody (wyplutej na monitor), jedną tabletkę na gardło (wyplutą gdzieś) i zdrowie psychiczne (też wyplute razem z atakiem śmiechu).
    Coś pięknego. :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie chciałam! ;)
    PS: Wodę mam, tabletki się znajdą, ale ze zdrowiem psychicznym będzie gorzej ;)

    OdpowiedzUsuń