- Mówisz po angielsku? - zapytał bezradnie Czarnooki po tym, jak po raz trzeci próbował dogadać się z konduktorem.
Wyjęłam więc słuchawki z uszu i zaczęłam robić za tłumacza, zerknąwszy z tęsknotą na książkę, którą naprawdę chciałam w końcu doczytać. Wiedziałam, co będzie za chwilę: najpierw zdawkowa rozmowa, podziękowania za tłumaczenie. Następnie obowiązkowe: skąd jesteś i dokąd jedziesz, po co jedziesz, jak długo jedziesz. Potem trochę o stereotypach: że Polacy to tacy, a Hiszpanie (bo Czarnooki okazał się Hiszpanem) owacy, i że różnice kulturowe, że zdziwienie, i że Polska piękna, a Hiszpania również.
W skrócie - zestaw, którego szczerze nie znoszę.
I nagle - niespodzianka. Okazało się, że można w ciągu pięciu minut od rozmowy o pogodzie przeskoczyć do interesującej dyskusji. Można wyjść poza banalne konwersacje i - zamiast ślizgać się po tematach - dotknąć czegoś istotnego. Można rozmawiać przez trzy i pół godziny i nie mieć dosyć, wymieniając się pośpiesznie mailami na korytarzu wagonu.
Tylko: czy naprawdę potrzeba do tego aż hiszpańskiego profesora z pociągu?
Może właśnie tak, tego potrzeba.
OdpowiedzUsuńHistoria jak z filmu. :)
Najwyraźniej :)
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej ta Hiszpania za mną chodzi. Ciekawe, co jeszcze wymyśli ; )
OdpowiedzUsuń