poniedziałek, 1 października 2012

Jak masz na imię?

- Wiesz, spotkałam dziś Kasię - zaczęłam, ale M. przerwała mi natychmiast.
- Jaką Kasię?
- Tę czarną. Znasz ją, byliśmy razem na piwie, pojechałyśmy na tamten koncert, pamiętasz, pożyczyłaś wtedy od niej książkę, Kasia pochodzi z Dużego Miasta, przyjeżdża tu jednak często. To ta Kasia, która udziela się na tamtym forum...
- Aaa, "nicka1234", nie mogłaś tak od razu?

Najpierw mnie to wyłącznie rozbawiło, temat jednak wrócił, bo zależności między nickami, ksywkami a imionami są niesłychanie złożone i pełne subtelnych niuansów. Bo kiedy używać jednego, a kiedy drugiego? Jak ustawić hierarchię (i czy w ogóle powinno się ją ustawiać)? Doprawdy, gdy wgłębić się w temat, zza szafy wychodzą nagle konwenanse i tradycje takie, że niech się brytyjska arystokracja schowa.

 Zasada wydawałoby się, że oczywista: Imię w realu*, nick w sieci.

Akurat. A co, gdy stary znajomy z sieci nagle objawia się w realu i oficjalnie przedstawia nickiem? Pół biedy, jeśli mamy do czynienia ze spotkaniem 1 na 1, ale gdy zbierze się grupka? To jasne, że wszyscy przedstawią się nickami (z oczywistych względów, miło jest przecież, gdy człowiek w końcu może przyporządkować te dziesiątki maili/postów do konkretnej Kaśki/Zośki/Jaśka). Oczywiste też, że tymi nickami będą się posługiwać w rozmowie.
I w odwrotną stronę: czy starych znajomych, z którymi niejedno piwo się już wypiło, będziemy witać w sieci nickiem czy imieniem? (A przecież netykieta!)

 Zasada niby tak samo oczywista, ale wcale nie: Nick to dystans, imię to zażyłość.

I znowu nieprawda. Ładnie to widać w sytuacjach online, gdy na ogólnodostępnych forach starzy znajomi, bywa, że i całe rodziny, radośnie przerzucają się nickami, dawno niewidziana ciocia Frania staje się "ziutą56" i dystans wobec ciotuni w niewyjaśniony sposób nagle maleje.
Równie ładnie widać to w realu, zwłaszcza, gdy towarzystwo jest mieszane, onlinowo-realne. Gdy w rozmowie padają nicki, nagłe wyskoczenie z "ale Kasiu" niekoniecznie musi świadczyć o zażyłości.

Ksywki są jeszcze ciekawsze, bo dzielą się na te zaakceptowane z przyjemnością i te nadane, więc zaakceptowane z rezygnacją. Użycie ksywki zmniejsza/zwiększa zażyłość w zależności od jej rodzaju - a skąd postronny obserwator ma wiedzieć, z którą z ksyw ma do czynienia?

To tylko zarys kociołka z problemami, bo przecież można doń bez trudu dorzucać kolejne. Można tłumaczyć zjawisko myśleniem magicznym (siedzi ono w nas głębiej, niż można by się spodziewać**), według którego znajomość Prawdziwego Imienia daje nad człowiekiem władzę. Ale można też od razu spytać, które z imion jest tym prawdziwym - to nadane przez rodziców, usankcjonowane wieloletnim użyciem, czy też nick, samodzielnie wybrany i tymże wyborem usankcjonowany?  A co z podwójnymi imionami? Co z ksywkami używanymi wyłącznie w ściśle zamkniętych grupach? A co z wołaczami? (Wołacze potrafią nieźle namieszać, jeśli chodzi o subtelności językowe; wielka szkoda, że Brytyjczycy nie mają wołaczy, to chyba jedyna rzecz, której bardzo brakuje mi w tym języku).

Może w końcu zaczniemy się numerować? Byłoby z głowy.



* Paskudne słowo. Bo "real" jest dokładnie w takim samym stopniu realny jak sieć, pojęcie komletnie nietrafione, nie cierpię go, ale używam tutaj dla jasności przeciwstawienia. Jeśli ktoś zna lepszy synonim, niech się dzieli!
** A twórcy popkultury pięknie to wykorzystują. Bo jak równocześnie wkurzyć i zaintrygować odbiorców? Proste: okryć tajemnicą imię istotnej postaci. Najlepiej głównej postaci.