czwartek, 13 września 2012

Gdzie ta keja?

Pytań tym razem wiele, ale pierwsze, zasadnicze i narzucające się automatycznie jest jedno:

- Dlaczego, do jasnej Anielki, nikt nie napisał porządnego kryminału, którego akcja dzieje się na małej żaglówce? Albo - jeśli napisał - dlaczego ja nic o tym nie wiem?

Przecież to jasne jak słońce: weźmy sześcioro ludzi, umieśćmy ich na tydzień w przestrzeni o powierzchni dziewięciu metrów kwadratowych i czekajmy. Zbrodnia jest tylko kwestią czasu, to elementarne.
I naprawdę nie rozumiem, dlaczego Agatha Christie nie wykorzystała tego potencjału. No dobrze, można przyjąć, że z Anglii na Mazury kawałek drogi, jest to jakiś powód, ale tacy Skandynawowie? Doprawdy, czuję się mocno zawiedziona.

Po drugie: odkrywania tajemnic języka ciąg dalszy. Naprawdę nie przypuszczałam, że w polszczyźnie jest tyle słówek, których jeszcze nie słyszałam. Jakiż to potencjał! Można sobie po takich żaglach wrócić do domu i wzbogacić swój słownik codziennego użytku. Możliwości jest naprawdę wiele. "Ty bakisto pusta!". Albo: "Ty kabestanie samoknagujący!" "Ty topenanto zaplątana" też jest niezłe, mogę w końcu odpuścić mojego ulubionego "pilastra kanelurowanego"*.

Po trzecie, równie nurtujące jak pierwsze: czy są frazy/słowa, których NIE da się pokazać, grając w kalambury? Po "akwalungu", "marszałku polowym", "strefie zdemilitaryzowanej" i "postmodernizmie" mam pewne wątpliwości. (Chociaż taka "Dolina Muminków" nie była bułką z masłem, o nie).

* W ramach wzbogacania słownika: znacie coś równie fajnego? Chętnie przygarnę - tak samo, jak dobre hasła do następnych kalamburów. :)