poniedziałek, 27 września 2010

Trudne słówka na "s"

- Podjęłaś ostatnio jakieś ważne decyzje? - spytał P.
Pytanie było z kapelusza, zapomniałam o nim, nie podjęłam wątku. Przypomniało mi się dopiero dzisiaj, podczas popołudniowej rozmowy.

Ważne decyzje? Niech będzie.
Więc zrobiłam uczciwy rachunek sumienia, przekopawszy się solidnie przez dwa ostatnie miesiące. Wynik? Ważnych decyzji: zero.
- Stabilizacja - ucieszyła się Czosnkowa.
- Stagnacja - skrzywiła się Szprotka.

No i sama nie wiem, czy mam się cieszyć czy martwić.

czwartek, 23 września 2010

Zgrubnie o słówkach

Zaczęło się od Wielkiej Gali. Spadło na mnie to szczęście znienacka i musiałam przez trzy bite godziny siedzieć i słuchać jak jedni panowie w garniturach biją brawo innym panom w garniturach. Ale nie ma tego złego - nauczyłam się kilku nowych słówek.

Na przykład odbudowa - co jest złego w odbudowie, ja się pytam, hm? Co brzydkiego w remoncie? Za mało XXI-wieczne te słówka? Za krótkie? Że niby rewitalizacja (brrr) ładniejsza? E tam.

Dalej: rolnik. Otóż, moi drodzy, nie ma już rolników. W ramach politpoprawności, czy nie wiem tam jeszcze czego, mówimy: biznesmen agrokulturowy. (Szkoda, że nie agrokulturalny przy okazji.)

Rozbójnik to też przeżytek. Budzi złe skojarzenia, wiadomo, brody ich długie, kręcone wąsiska, wzrok dziki, suknia plugawa, noże za pasem i tak dalej. Głupio tak jakoś, zwłaszcza, gdy rozbójnik łysy i w dresie. Nie wypada.
Więc co - bandyta? Ale to znowu nacechowane mocno słówko, a przecież opisywać zdarzenia trzeba na chłodno i obiektywnie. Przecież nie chodzi o kogoś, kto w bandach po gościńcach grasuje, a o obywatela, który "dokonał rozboju".
Ale dziś już wiem. Taki delikwent to - uwaga uwaga - rozbojarz!

No i wisienka na torcie, czyli co można zobaczyć na ekranie zepsutego telewizora. Dziś był tam napis:
"siła sygnału zgrubnie: 20"

I co - zatkało? Mnie owszem. A potem przeczytałam kolejny wers:
"siła sygnału precyzyjnie: 19,7"

Polska język fajna język, nie ma co!

wtorek, 21 września 2010

Truskawkowe spotkanie

- Spotkałaś wczoraj Truskawkę? - zapytała mnie J. Pytanie niby proste, ale przecież umiem stwarzać problemy. Bo przecież:

Kilka miesięcy temu siedziałam w pekaesie i czytałam stare wydanie "Nocnego lotu". Autobus był niemal pełny. Po dziesięciu minutach obok mnie usiadł siwy pan, wyciągnął z plecaka książkę i zaczął ją czytać. Podejrzałam - zawsze podglądam, co ludzie kartkują w autobusach. A siwy pan czytał sobie stare wydanie "Nocnego lotu".
Dwa spojrzenia, dwa uśmiechy, powrót do dwóch książek, nic więcej.

Tydzień temu skończyłam czytać książkę, którą napisała Czili. Czili jest bezpośrednia, przebojowa i pewna siebie. Mówi prostymi zdaniami, krótko, precyzyjnie i na temat. Nie boi się wyzwań, głośno się śmieje i nie znosi niedopowiedzeń i fałszu.
Książka Czili jest duszna i beztlenowa. Niewypowiedziany strach krzyczy z każdej kartki, a urywany rytm długich fraz niepokoi i nie pozwala zasnąć.

Przedwczoraj oglądałam w kolorowym piśmie zdjęcia mieszkania Znanego Architekta. Mieszkanie było doskonałe: przestrzeń wykorzystana idealnie, perfekcyjny minimalizm połączony z domową przytulnością. Znany Architekt mieszka w Skandynawii i jego mieszkanie właśnie takie było - dalekie, obce, skandynawskie. Do zachwytu z daleka.
Ale na jednej z fotografii zmieścił się telewizor. Przy fotelu stał kubek ze znajomą zieloną herbatą (torebka liptona), a na ekranie jeszcze bardziej znajomy kadr z "Pi" Aronofsky'ego. I nagle mieszkanie zrobiło się swojskie i przaśne, a Wielki Architekt zmalał i się uśmiechnął.

- Spotkania - posumowała to wszystko Szprotka, kiedy próbowałam znależć wspólny mianownik. I chyba miała rację, przystawiając Levinasowe kategorie.

Więc nie spotkałam Truskawki. Chociaż rozmawiałam z nią dwie godziny.

czwartek, 16 września 2010

trawka będzie legalna

Zmiana prawa to poważna rzecz. Na szczęście nasi posłowie stają na wysokości zadania. W łaskawości swej uradzili: trawniki są dla ludzi! Arcyważna ta nowela wchodzi w życie w poniedziałek, cześć naszym posłom i chwała.

Koniec przemycania kocyka pod kurtką. Koniec nerwowego rozglądania się, czy nie ma aby gdzieś w pobliżu śś Strażników Mieyskich. Nigdy więcej przemykania pod murkiem, tulenia do siebie koszyka piknikowego i rozbieganych spojrzeń na boki. Nevermore! Krrrra!

Od poniedziałku można wziąć kocyk i z podniesioną głową rozłożyć go na miejskim trawniku. Niestraszne już patrole, plwać można na jeszcze do niedawna przerażającą, wiszącą nad głową jak ten miecz Damoklesa, śniącą się po nocach grzywnę (tysiąc złotych, tysiąc!). Nie. Dumnie można spocząć na trawniku, albowiem tak rzekli posłowie nasi. W łaskawości swojej. Cześć i chwała.

Jest haczyk, jest, a jakże! Bo teren musi być "rekreacyjny" i biada temu, kto na teren nierekreacyjny trafi i tam z kocykiem się rozłoży. Siedem plag egipskich już na niego czeka. Plus grzywna. Tak bowiem uradzili posłowie nasi, cześć im i chwała.

Biada też tym dwóm sprawcom, którzy w pobliskim mieście pobili grzybiarza. Łupem ich padło wiaderko z grzybami. Grzybiarz na szczęście w te pędy pobiegł na komisariat i dzielna Policya złapała straszliwych bandytów. Za rozbój okrutny grozi im nawet do 12 lat za kratkami. I tak ma być. Bo prawdziwków kraść nie wolno, tako rzekli dawno temu posłowie nasi.

A ten pan, co trzy lata temu zgwałcił w innym mieście młodą panią? Jemu też grozi kara, ale na szczęście tylko dziesięć lat. Prokuratura żąda ośmiu. Dobrze, że pan przy okazji nie ukradł koszyka grzybów.

I jak tu nie czić i nie szanować posłów naszych, no jak?

piątek, 10 września 2010

Żulik kontra filozofy

- Panienko, a panienka się włamuje? - zainteresował się Żulik. - Jak trzeba, to ja chętnie pomogę!
Nie odpowiedziałam. Była trzecia w nocy, siedziałam okrakiem na wysokim płocie okalającym blok, w którym mieszkam i zastanawiałam się, jak wybrnąć z sytuacji patowej. Pat był oczywisty: kiecka złośliwie zaplątała się w sztafetę. Mogłam zeskoczyć i zaryzykować, że połowę zostawię na płocie, albo siedzieć tam do rana.

- Pomóc? To ja to kopnę! - zaoferował się Żulik.
Kopnął, płot się zakołysał, odruchowo skoczyłam, kiecka została ze mną. Podziękowałam Żulikowi - już trzeci dzień tak przełaziłam przez własny płot (zepsuty domofon), a nikt jeszcze tak pięknie nie rozwiązał moich dylematów.

Pointa?
Filozofy-okryjbidy kontra Żulik spod czterdziestki. Who's the winner?

poniedziałek, 6 września 2010

Sunshine is good for your teeth

- Przepraszam bardzo, gdzie tu można zjeść coś dobrego? - zaczepił mnie na Rynku pan z pięknym irlandzkim akcentem.
Chwilę stałam jak wryta - bo w końcu ilu Irlandczyków można spotkać w ciągu jednych wakacji? Chociaż fakt, ostatni był jakieś dwa miesiące temu, może w końcu rodacy na Wyspach postanowili zadbać o rodzimą turystykę i promują, co się da?

- Prosto i na lewo - wytłumaczyłam panu. Zwięźle, bo padało. Ale czym taki deszcz dla rodowitego Irlandczyka?
- Bo mnie chodzi o polską kuchnię! - w opalonej twarzy lśniły wyszczerzone w uśmiechu zęby, blask aż wydawał ciche "ting!". Nie mogłam się temu oprzeć, zaciągnęłam  pana w najbliższą bramę (sucho!) i wyjaśniłam, co i jak: że pierogi tu a żurek ówdzie, a jeśli bar mleczny, to tylko tam. Od słowa do słowa - okazało się, że pan jest z Wicklow. Mojego Wicklow!
Pogadaliśmy sobie z pięć minut - pan był głodny, ja spieszyłam się do pracy. Podziękował grzecznie, zrobił jeszcze raz "ting" blaskiem odbitym zębów i - machając już na pożegnanie - westchnął:
- No i czemu wy się nie uśmiechacie?

No właśnie. No?

W ramach prostestu wobec ponuractwa wmaszerowałam do pracy z wyszczerzem godnym Irlandczyka. Owszem - rozbawiłam wszystkich (bo, niestety, moje zęby nie nadają się do robienie świetlistego "ting!").

Postanowienie na jesień: połazić po Wicklow, zjeść sałatkę Cezara w Al's Diner i odwiedzić Glendalough. Więc: smile, please! Cheese! :)

sobota, 4 września 2010

ars longa

- Bo sztuka musi odpowiadać na pytania - stwierdziła kategorycznie Szprotka. - Inaczej jaki mielibyśmy w ogóle powód, by ich tolerować? Tych artystów, darmozjadów?

To było kilka dni temu. A dziś w tramwaju zadbana, trzydziestoparoletnia pani rozmawiała z przystojnym panem z walizką:
- No i wiesz, poszłam zobaczyć ten festiwal - skrzywiła się pani. - Weszłam do tej sali, no niby ładne to miało być, ale przyznam, że mi się nie podobało. Taka sztuka współczesna.
- Bo cały ten festiwal był do niczego - stwierdził autorytarnie pan.
- O, też byłeś?
- Nie, w gazetach czytałem.
- Aha - przytaknęła pani niczym się nie zrażając. - A tej sali, wiesz, to wyglądało tak jakoś... Jak miałam rok temu zacieki na suficie, to właśnie tak wyglądało! Za to w centrum miasta, o, tam było ładnie. Kolorowo.

Chyba mam jednak za duże wymagania. Na szczęście mam też dużą czekoladę.
W kolorowym opakowaniu.

czwartek, 2 września 2010

O rzecznikach i psach

Olśniło mnie. Odkryłam swoje Powołanie. Objawienie spłynęło nagle, tuż po codziennym zebraniu: zostanę rzecznikiem prasowym!
Dlaczego ta myśl jest genialna? Powodów jest wiele. Pierwszy z brzegu: kiedy już zostanę rzecznikiem, będę mogła produkować takie kwiatki:

Rzecznik Pierwszy: "Stróże prawa ukarali mandatami 29 właścicieli, którzy nie posprzątali odchodów po swoim psie na łączną kwotę 1.950 zł".

Rzecznik Drugi: "Młodzieniec jest podejrzany o kradzież, wartej 1200 zł. piły spalinowej, której dokonał na koniec spędzanych u babci wakacji."

Rzecznik Trzeci: "40-latka zderzyła się czołowo z tirem, kiedy siedziała za kierownicą Opla."

Rzecznik Czwarty: "Mężczyzna z tej racji, że nie był trzeźwy, miał w organizmie ponad 1,7 promila alkoholu. (...) to mąż właścicielki uszkodzonego fiata palio, z którą jest w separacji."



I (werble!) the winner is...
Rzecznik Pierwszy raz jeszcze: "Przepisy nakładają na właścicieli obowiązek natychmiastowego usuwania zanieczyszczeń (odchodów i innych nieczystości) z ulic i chodników, pozostawionych przez zwierzę."

A jak już zostanę rzecznikiem, to kupię sobie psa. Ciekawe, ile będzie po sobie zostawiał ulic i chodników. I - to chyba ważniejsze pytanie, bo ostatnio spać mi nie daje - na jaką kwotę będą jego odchody?

środa, 1 września 2010

Ciężkie jest życie idioty

Zadzwonł telefon.
- Bardzo Dziwna Firma, słucham?
- Pani do mnie dzwoniła i ja się nie zgadzam! - głos w słuchawce należał (na ucho) do bardzo poirytowanego 60-latka. - Wypraszam to sobie, a w ogóle skąd pani ma mój numer? I czego chce? I czemu...
- Dzień dobry panu - przerwałam grzecznie. Była dopiero 10 rano a ja miałam silne postanowienie: nie dam się wyprowadzić z równowagi. Będę stanowcza i miła.  - Dodzwonił się pan do Bardzo Dziwnej Firmy. Mamy tu bramkę komórkową, to znaczy, że mógł do pana dzwonić jeden z 15 pracowników. Jeśli pan się przedstawi, spytam, kto do pana dzwonił.
- Pani dzwoniła!
- Nie, proszę pana. (będę miła!) Ale jeśli się pan przedstawi, spróbujemy to ustalić...
- Proszę się nie wypierać! Ja sobie wypraszam!
Trzask słuchawki.

Pięć minut później.
- Bardzo Dziwna Firma, słucham
- Pani znowu do mnie dzwoniła, ja na policję zadzwonię!
- Dzień dobry. Mamy tu bramkę komórkową, jeśli pan się przedstawi...
- Nie! Bo jest ochrona danych osobowych!
- Może chociaż imię, to zapytam, kto do pana dzwonił i po co...
- Pani dzwoniła!
- Nie, proszę pana (będę! miła!). Tłumaczę panu...
- A idź pani w ch..a!
Trzask słuchawki.

10 minut później.
- Bardzo Dziwna Firma, słucham.
- Pani do mnie dzwoniła i się pani wypiera!
- Ależ tłumaczę panu...
- No ale nic, nic, ja rozumiem. Pani jest idiotką. Ciężkie jest życie idiotki, współczuję pani, do cholery. I proszę już nie dzwonić. Do widzenia.
Trzask.

Kiedyś zastanawiałam się, skąd taki Mrożek czerpał pomysły. Już wiem - on po prostu też pracował w Bardzo Dziwnej Firmie w Bardzo Dziwnym Państwie.
I doszłam do tego wniosku sama, samiuteńka. Słowo honoru, jakem idiotka :)